środa, 14 stycznia 2015

Matka na standbaju

Z trwogą wspominam dzień, w którym mój syn po raz pierwszy powiedział:
"Mamusiu jest dzień! W dzień się nie śpi!!!"
To był ostatni dzień z popołudniową drzemką...
Dziś uświadomiłam sobie, że strasznie, ale to tak straszniaście brakuje mi tej "wolnej" godziny w ciągu dnia. WOLNEJ to złe określenie, No dobra zdarzyło mi się kilka razy przeleżeć ten czas, np. wtedy gdy potknęłam się o zabawkę młodego i zaryłam głową o podłogę i miałam "małe" wstrząśnienie mózgu albo gdy grypa mnie dopadła i temperatura mnie zmogła. No i wtedy gdy mąż dzień wcześniej po powrocie z pracy zapytał: "Co właściwie dzisiaj robiłaś?" i postanowiłam mu pokazać jak by wyglądał dom gdybym rzeczywiście nic nie robiła... Ale wracając do tej godzinnej wolności - to był czas na regenerację mojego mózgu, na jego totalne odłączenie. Od prawie trzech lat mój umysł jest ciągle na czuwaniu. W dzień czy w nocy, ja ciągle czuwam. W ciągu dnia: bo moje chętne do pomocy dziecko mogłoby sobie palce stóp przytrzasnąć odkurzaczem albo przeskakując przez stolik uderzyć o ścianę albo znaleźć całkiem nowe zastosowanie dla kuchennej szuflady. Nie wspomnę już o wspaniałej, niezmiernie wyczerpującej funkcji mojego umysłu, która polega na przewidywaniu zachowania  mojego syna jakieś trzy kroki na przód. Dla przykładu przytoczę historię, kiedy to dziadek dał dziecku do ręki ogromny, niezmywalny flamaster, a w mojej głowie w ułamku sekundy pojawiły się wizje: 1. Dziadek z wymalowanymi wąsami, 2. Pomazana ściana i podłoga w pokoju dziecięcym. 3. Wybuch flamastra w mikrofali itp. Dobra ten ostatni to już hardcore, ale skoro ja na to wpadłam to Młody pewnie też - dobrze, że nie ma dostępu do wyżej wymienionego sprzętu. Synuś mój dostarcza mi też innych, bardziej intelektualnych rozrywek, co tu dużo mówić, od kiedy zaczął mówić moje życie wygląda jak teleturniej z czasem banalnymi pytaniami typu: "Mamusiu co to jest ksienzyc?", po pytania, przy których "Jeden z dziesięciu" to pikuś. Kto ma w domu małe dziecko, wie o czym mówię...  
A co do nocy - nie przespałam nawet jednej w całości, nawet wtedy gdy moje dziecię nocowało u dziadków, ja i tak budziłam się i jak zombi podążałam do jego pokoju, żeby go okryć, sprawdzić czy wszystko dobrze i dopiero widząc puste łóżeczko orientowałam się, że dziś czuwa nad nim babcia Basia, a ja mam wolne...  
Ach ta jedna godzina, a tak wiele zmieniała. Nie żebym nie doglądała w tym czasie Młodego, ale to już zupełnie inne czuwanie.  
Fakt, że można pójść zrobić siku i nikt nie stuka do drzwi, nie otwiera ich i nie mówi: "A kuku!" albo "O! Tu jesteś mamusiu." Czy też myjąc gary nie musisz co chwila wyglądać z kuchni i sprawdzać czy ten straszny huk, który dobiega z pokoju dziecka to przewracająca się szafa czy to tylko Młody ćwiczący zapasy z miśkami.
I najważniejsze: CISZA... Cisza, która nie oznacza kłopotów... Cisza, która jest po prostu ciszą...  
 
Jest też druga strona medalu: to wszystko byłoby straszną udręką gdyby trwało dłużej niż tę jedną godzinę. Bo ja kocham ten hałas, gwar i szaleństwo.
 Ponieważ Syn mój ukochany współpracować ze mną w tej kwestii nie chcę (dla przypomnienia: "Mamusiu w dzień się nie śpi!!!"), postanowiłam dla zachowania równowagi, wstawać wcześnie rano, siadać przy oknie i przyglądać się wschodzącemu Słońcu....
Dlatego, jeśli zobaczycie mnie kiedyś o 5 rano stojącą w oknie, wiedzcie że ładuję baterię przed kolejnym fascynującym dniem.
 
xoxo
 
 
 
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Twój komentarz :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...